niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 2

Oczami Sasuke
- Oj, Sasuke, jaki z ciebie nieokiełznany ogier. - W takich momentach naprawdę miałem, posługując się jej określeniem, nieokiełznane pragnienie zobaczenia jak głowa właścicielki tych słów turla się po podłodze. To byłoby doprawdy nieokiełznane przeżycie.
- Daj spokój, Hipu - warknąłem, przekręcając się na bok.
- Ale Sasuke… - Dotknęła palcem moich pleców, zakreślając linię kręgosłupa.
- Idź spać albo wyjdź - mruknąłem, gdyż nadal chciałem iść spać. Ona już przestała być mi potrzebna, więc nie było najmniejszego powodu, aby tu jeszcze została. Nikt jej nie chce i nikt jej nie kocha. Taki tam, przywilej bycia dziwką.
- Nie… - jęknęła, a ja już miałem dość.
- Juugo! - krzyknąłem, a postawny mężczyzna pojawił się w drzwiach. - Zabierz ją stąd. - Kiwnąłem głową na Hipu, która popatrzyła na mnie ze zgrozą.
- Sasuke, to już piąty raz w tym tygodniu, kiedy wynosi mnie ten ochroniarz! - Wyrzuciła ręce do góry. - Mam dość! - wrzasnęła, gdy Juugo przerzucił sobie ją przez plecy i ruszył ku wyjściu.
- Przypomnij mi, jaki dziś dzień tygodnia? - spytałem, kładąc się na brzuchu.
- Wtorek, Sasuke, wtorek! - Jej piski cichły stopniowo, gdy dziewczyna oddalała się. Minusem podziemi jest to, że dźwięk strasznie się po nich niesie. Co za życie…
Westchnąłem i zamknąłem oczy, wtulając się w poduszkę. Jedyne co mi nie przeszkadza w tej sypialni to brak słońca. Jest ciemno i cicho, więc spokojnie mogę iść sp…
- Uchiha-sama! - Mały chłopak wpadł do mnie do pokoju, szybko oddychając.
- Tak? - warknąłem, siadając.
- Konny oddział porządkowy cesarskich samurajów wjechał do Nezumi no Kuso - powiedział na jednym tchu, a ja natychmiast poderwałem się z łóżka.
- Jakim cudem? - syknąłem, zakładając spodnie, które jeszcze sekundę temu leżały na ziemi.
- Przejechali przez dzielnicę Taki no Namida i zrobili tam łapankę, po czym skierowali się do nas.
- Kurwa - rzuciłem pod nosem i zapiąwszy koszulę, założyłem ciemny płaszcz i  przewiesiłem sobie przez plecy katanę, z której wyszedł Naruto, umiejscawiając się na moim barku, ogonem owijając moją szyję.
- Wjechali od strony północnej, zmierzają ku targowisku - krzyknął za mną, gdy biegłem już korytarzem. Kuso.!
Jeszcze nigdy oddział cesarski nie naruszył granicy slumsów. Nigdy.
Skręciłem w prawo i wpadłem w pierwsze drzwi, gdzie z reguły przesiadywali moi najlepsi ludzie.
- Kakashi, Juugo, Suigetsu - krzyknąłem, a oni odwrócili się w moją stronę. - Zbierajcie swoje oddziały. Niech założą płaszcze. - Popatrzyli się na mnie dziwnie. - Cesarz złożył nam wizytę. - W sali natychmiast zrobił się chaos, gdy taka liczba ludzi podniosła się z miejsc. - Przemieszczacie się cicho i niezauważenie. Wyjdziecie kanałami na końcu alei Shofu. Mniej więcej gdzieś tam powinienem na was czekać.
- Idziesz pierwszy? - spytał Kakashi zaspanym tonem.
- Jak zawsze - odparłem i ponownie zniknąłem w plątaninie tonących w ciemności korytarzy.
Znałem je na pamięć, więc równie dobrze mogłem poruszać się tu po omacku. Plan Nezumi no Kuso również nie był mi obcy, więc bez jakiejkolwiek mapy przemierzałem setki metrów różnych kanałów czy lochów. Po kilku minutach biegu dotarłem do wymarzonej klapy. Wspiąłem się po drabinie i po chwili znajdowałem się już na powierzchni.
Wylądowałem na alei dziwek, czyli najprościej mówiąc - gdziekolwiek się nie rozejrzę, to natrafię na burdel. Nikogo nie było w zasięgu mojego wzroku, a słyszałem jedynie odległe krzyki, więc zamknąłem klapę i szybko pobiegłem w stronę śmietnika. Wspiąłem się na niego i skoczyłem w górę, łapiąc się rękoma parapetu. Podciągnąłem się i zahaczyłem nogą o drugi parapet. Przerzuciłem jedną rękę do góry i powtórzyłem cały manewr od nowa, po chwili pojawiając się na dachu budynku.
Stąpałem delikatnie, aby nie wzbudzić podejrzeń mieszkańców. Gdy doszedłem do końca budynku, skoczyłem na drugi. W tej dzielnicy domy były wybudowane bardzo blisko siebie z racji braku ogólnego miejsca i biedy. Nie mogliśmy pozwolić sobie na wygody szerokich dróg i wysokich budynków. Większość z nich była niska, zaniedbana i fatalnie skonstuowana. Jednak nam Goto - okradzionym z honoru - kompletnie to nie przeszkadzało. W takim otoczeniu łatwiej było się ukryć, coś przemycić, zdobyć informacje. To był nasz dom.
Przeskoczyłem na kolejny budynek, kierując się krzykami i to w większości damskimi. Powoli narastał we mnie niepokój. Co skłoniło Madarę do takiego ruchu? I to jeszcze w całych slamsach? Nie tylko moich?
Powinienem poczekać na resztę i dać im znak, żeby poszli za mną. Jednak czułem, że natychmiast muszę się tam pojawić. Przyspieszyłem, przeskakując na kolejny budynek, gdyż odległość między nimi była większa.
- Aaaaa! - Długi, kobiecy krzyk o mało nie rozdarł mi bębenków. Natychmiast kucnąłem, bo po tym wrzasku na dole zapadła cisza.
- Widzicie szczury?! To jest potęga! - Jakiś mężczyzna wypowiedział te słowa, a nawoływania innych jedynie mu zawtórowały. Jak najszybciej padłem i przeczołgałem się na granicę dachu. To, co zobaczyłem, wymalowało na mojej twarzy niemały szok.
- Kto jeszcze ma ochotę się stawiać?! - Inny samuraj krzyknął, trzymając w ręku za włosy kobiecą głowę. W sumie nie odbiegało to za bardzo od rannych fantazji odebrania głowy Hipu i przecież było to nieokiełznane. Z resztą Hipu była dziwką i już nigdy nie będę miał do niej szacunku. - No kto?! - Miałem rację. Większość osób złapanych to były kobiety i z tego co się orientowałem, to mało która z nich była kurwą. To jedynie zwykli, biedni cywile.
- Nie możecie nas tak traktować! - Dziewczyna, może piętnastoletnia, ubrana w szare, poprzecierane, męskie spodnie i ciemną, lnianą koszulę wystąpiła do przodu.
- Kto nam zakarze? - Samuraj roześmiał się, a zaraz za nim cała jego banda. Ja pomyślałem, lecz nie mogłem tego urzeczywistnić. Nigdzie nie widziałem moich ludzi, a nawet gdybym miał ich pod ręką, nie wysłałbym ich na pewną śmierć.
Nie wzięli na pewno ze sobą pełnego ekwipunku, a ekipa Kakashiego na pewno nie miała ze sobą bomb dymnych, które były tu niezbędne. Do tego byłem zmuszony poświęcić tych cywili, bo nie mogłem od tak zadzierać z Madarą. Cesarz od zawsze nie ukrywał się z informacją, że najchętniej spaliłby slumsy. Problem polegał na tym, że on ma zwarte, nakarmione i wyposażone wojsko, a ja? To banda łachudrów, która w całości słuchała się tylko mnie. Nie pamiętam, kiedy byłem do końca najedzony. Żeby było śmieszniej, broń, którą się posługujemy pochodzi z przemytów, a i tak mamy w niej ogromne braki.
- Ja! - Dziewczyna znów się odezwała, a ja przekląłem pod nosem. Pierwsze wyjście było odważne. Drugie już głupie. Między odwagą a głupotą jest cienka granica, mała.
- Wątpię. - Dwóch samurajów, którzy wcześniej zeszli z koni złapali ją za ręce i unieruchomili. Dziewczyna krzyczała i miotała się niemiłosiernie. Nikt jednak nie ruszył jej na pomoc, wszyscy byli sparaliżowani strachem. Naruto zaczepiony na mojej szyi poruszył się niespokojnie.
- Mogę? - Mężczyzna, który jeszcze ani razu się nie odezwał, ruszył na swym koniu do przodu.
- Proszę, Penisu. - Najprawdopodobniej kapitan skinął ręką, a młodzik przesunął się do przodu.
Nagle szybko odwróciłem głowę w lewo, skąd usłyszałem krótki świst. Zobaczyłem tam Kakashiego i jego grupę, przyczajonych na budynku obok, za kominami. Hatake pokazał mi palcem na budynek dalej, a tam zobaczyłem Juugo ze swoją ekipą, po czym wskazał na swoje plecy, gdzie znajdował się Suigestu. Kiwnąłem głową, a w tym momencie na dole dało się usłyszeć mieszankę westchnięć i mruknięć.
Ponownie popatrzyłem na dół, gdzie… głowa młodej buntowniczki turlała się po żwirze i zatrzymała się dopiero pod nogami innych obserwatorów.
- Ktoś jeszcze ma jakieś “ale”? - zapytał kapitan, kiedy Penisu wycierał katanę o koszulę martwego już ciała. Wezbrała się we mnie złość. Jakim cudem ktoś taki może posługiwać się tak wspaniałym mieczem, a samego siebie nazywać samurajem? Oni nie mają pojęcia czym jest honor, oddanie. Od kiedy nastał spokój, tradycja po prostu zniknęła. Pojawiły się przyjęcia, bale w cesarskiej dzielnicy, a razem z tym zniknął duch Japonii. Coś, czego tak bardzo od zawsze chciałem strzec.
- Tak sądziliśmy. - Potaknął jego towarzysz.
- Teraz grzecznie dacie się związać i przetransportować do więzienia. Spotkacie się ze swoimi przyjaciółmi z Taki no Namida. - Zamyślił się. - Czy to nie piękne?
Jego zbroja lśniła w słońcu, odbijając nędzne promienie. Ludzie, którzy zdążyli uciec pochowali się po mieszkaniach i tylko czasem ktoś odważny wyjrzał przez okno. Na budynku na przeciwko mnie, ktoś nawet wspiął się na dach, lecz gdy zobaczył naszą ekipę szybko stamtąd zszedł. Nam nie wchodziło się w drogę.
Ponownie świst przeciął powietrze. Spojrzałem w stronę Kakashiego, który jednoznacznie pytał o zgodę na atak. Przeciąłem powietrze poziomym ruchem, co znaczyło, że nie ma takiej opcji.
Na razie nie mogliśmy się stąd ruszyć. Cesarski oddział musiał stąd zniknąć, abyśmy wrócili do kwatery i podjęli odpowiednie działania. Ino dostanie po dupie za niekompletne informacje.
Leżąc tak na dachu tego, pożal się Boże, burdelu, patrzyłem jak grupa na oko czterdziestu osób ma dłonie wiązane liną, która następnie zostaje przyczepiona do uzd koni. Ludzie, którzy stali na skrzyżowaniach dróg, obserwując całe zajście, natychmiast rozpierzchli się w obawie, że również zostaną złapani, gdy tylko oddział ruszył.
Szli niczym kawalkada straceńców, prowadzonych na pewną śmierć. Sam nie wiedziałem, czy właśnie w tym więzieniu nie zakończy się ich marny żywot nędzarzy i żebraków, lecz mogłem jedynie przypuszczać. Jako ostatni wiązany był chłopak z mojej siatki szpiegowskiej. Maik był niezbyt ważnym organem Goto, lecz nadal obywatelem slumsów. A tutaj każdy jest równy. No, może prócz mnie. Ja byłem szefem.
Gdy tak patrzyłem na tych niewinnych ludzi, przysiągłem sobie, że kiedyś znajdę tego kapitana i powieszę go za jaja. A tego kutasa Penisu obok, dla przykładu.
Dałem znak do wycofania, gdy orszak śmierci zniknął nam z oczu. Cała moja ekipa rozpierzchła się na wszystkie strony, aby wrócić do kwatery z różnych wejść. Już i tak zaryzykowałem, karząc wyjść im wszystkim przez tą samą klapę. To jednak była sytuacja awaryjna.
Ludzie powoli wychodzili na ulice i zaczynali gadać. Ja sam zeskoczyłem na niższy budynek i dopiero na ziemię w zaciemnionym miejscu, w którym mogłem spotkać tylko pracującą dziwkę. Nikt inny się tam nie zapuszczał.
Wyłoniłem się z mroku i wyszedłem na ulicę. Wiatr wzmógł się, łopocząc połami mojego płaszcza, a Naruto przemieścił się na mój prawy bark, wystawiając trochę głowę. Szybko ją jednak schował, czując zimny podmuch.
- Siedź tam gdzie siedzisz, baka - mruknąłem, kierując się w stronę, w którą poszedł cesarski oddział.
- Nie wierzę w to, co się dzieje!
- Ja też nie!
- Trzeba coś z tym zrobić!
- Goto musi zacząć działać!
- Tak. Obydwoje Uchiha w końcu muszą wyjść z podziemi!
Dwie kobiety gorączkowo rozmawiały między sobą, a ja analizowałem ich słowa. One mają rację. Nie możemy wiecznie się ukrywać.
Przyspieszyłem, skręcając w prawo, gdzie w oddali zamajaczyła mi sylwetka ostatniego samuraja. Zacząłem biec i skręciłem w lewo, żeby ich obejść. Musiałem przeciskać się przez spanikowanych ludzi, którzy nerwowo wymieniali się uwagami dotyczącymi łapanki.
Czas powoli realizować plan “Shinryaku”.
Wyprzedziłem całą kawalkadę na równoległej alei i schowałem się w ciemnym zaułku, spokojnie obserwując samurajów na koniach i prowadzonych obok ludzi. Naruto syknął ostrzegawczo. O tak, czas się zabawić.
Popatrzyłem na ostatniego członka procesji. Był nim nikt inny jak Penisu, którzy szedł pieszo. Wypatroszę skurwysyna.
Gdy minęli mnie już prawie wszyscy, postąpiłem krok do przodu i złapałem mężczyznę za szyję, drugą ręką zatykając mu usta. Pociągnąłem go w swoją stronę, ponownie chowając się w mroku. Maik skinął na mnie delikatnie głową, wiedząc, że to ja. Samuraj szarpał się i próbował dobyć miecza, lecz uniemożliwiłem mu to.
- Posłuchaj mnie teraz grzecznie, pomiocie samuraja - warknąłem mu do ucha, lekko przyduszając. Nie był w stanie zrobić choćby ruchu, bo przesunąłby się o minimetr, a ja skręciłbym mu kark. On był tego doskonale świadomy. - Wiesz, jak miała na imię ta dziewczynka, którą pozbawiłeś dziś głowy? - Wyraźnie starał się coś powiedzieć, lecz moja dłoń przytknięta do jego ust całkowicie hamowała jego starania. Oj, jak przykro. - To ja ci powiem. Jej imię to Anko. - I w tej sprawie nie kłamałem. Przypomniałem sobie o tym po drodze, bo Juugo kiedyś mi o niej opowiadał. W przyszłości miała dołączyć do Goto. Szkoda, że nie zdążyła. - Zabiłeś ją, nie wiedząc jak się nazywała. Zabiłeś ją jak psa. - Przydusiłem go mocniej, a jego twarz zaczęła przybierać fioletowy kolor. - Ja, żeby kogoś zabić muszę wiedzieć, jak się nazywa. Chyba - Odchyliłem lekko głowę - że zasłużył sobie na śmierć i mógł zginąć bez honoru, jak ty. - Zbliżyłem usta do jego ucha i wyszeptałem: - Wiedz, że zaraz skręcę ci kark, a twoje ciało zostanie wystawione na pośmiewisko. Zgadzasz się? - Po tych słowach zaczął szamotać się w amoku, a ja jednym płynnym ruchem pozbawiłem go życia.
- Ładna akcja, szefie. - Suigetsu wyłonił się z mroku, a ja puściłem martwe już ciało, które bezwładnie opadło na ziemię. Otrzepałem ręce. - Nikt nie zauważył jego braku.
- Cudownie - sarknąłem. Miałem okropny nastrój. Mina Maika, który pogodzony z losem jedynie skinął na mnie głową... Kiedyś ich stamtąd odbiję.
- Co z nim zrobimy? - spytał mój kompan, kopnąwszy resztki samuraja.
- Ja nic. Co ty zrobisz. - Poprawiłem katanę, a Naruto przeszedł po mojej ręce i zeskoczył na ziemię, aby zbadać zapach trupa.
- Więc?
- Gdy już będzie ciemno, a będzie. - Popatrzyłem w niebo. - Za jakieś dwie i pół godziny. - Ponownie skierowałem swoją uwagę na Suigetsu. - Rozbierzesz go, wytniesz znak Uchiha na plecach, a w wachlarz wpiszesz wielkie “S” i powiesisz na moście łączącym nas z Taki no Namidą.
- Tylko tyle? - mruknął zniesmaczony.
- Nie - mruknąłem i odwróciłem się, a Naruto wspiął się po mojej nodze, po chwili znów znajdując się na moim barku. - Powiesisz go za jaja. Nie bez powodu miał na imię Penisu - prychnąłem - będziesz miał za co go wieszać.
Oczami Sakur(w)y
Toto przechytrzyła porządkowych ulic i zabrała mnie do bezpiecznego miejsca. Nie zdążyłam wziąć swoich klamotów, ale widząc ogrom tych wszystkich wysoko postawionych ludzi i hałasy slamsów, zrozumiałam, że sprawa była śmiertelnie poważna, a i wojska w tak dużej grupie nigdy nie przekraczały naszych terenów. Samuraje przemieszczali się między kamienicami, jeden za drugim i łańcuch ten nie miał końca tak długo, jak stałam tam sparaliżowana, tuż po straszliwym odkryciu.
Toto pisnęła, co zawsze było sygnałem ściągającym moją uwagę. Pobiegłam za nią, kiedy zaczęła człapać szybko w nieznane, ale błysk w jej oczach podpowiedział mi, że nas ocali. Łapanka - podsunęła mi podświadomość, jednak brakło czasu, by dobrze się nad tym zastanowić. Moja kapucynka była mądrym zwierzęciem, często odnajdywała śliczne drobiazgi, a także niezbędny do funkcjonowania zestaw: jedzenie i wodę, niestety często źle kalkulowała mój wzrost i, tak jak i teraz, nie miałam pomysłu jak przedostać się do znalezionej przez nią skrytki.
Był to kawałek zdezelowanego muru. Kiedyś służył samurajom do treningów w koszarach, ale po latach i fali rewolucji cała Konoha zupełnie się przeobraziła. Szczątki dawnych wojskowych budynków zostawiono dla nas – slamsów, którzy zajęli te tereny zupełnie przypadkowo. Stały się wolne po wielu wojnach, a cesarz nie zapuszczał się tu ze swoimi kukłami, wiedząc, że nie warto trwonić na nas czasu. Znów nie zdążyłam przemyśleć dlaczego dzisiaj tamto bezpieczeństwo obróciło się przeciwko nam, bo Toto popiskiwała dramatycznie, okrążając malutkim ciałkiem wyrwę pod stojącą częścią czegoś, co kiedyś było murem.
- Nie dam rady! – upierałam się, zła, że wszystkie znaleziska zostały pod mostem.
Małpka wskoczyła do dziury i stamtąd pokazała mi język. To była prowokacja i Toto wiedziała, że działała na mnie, jak doskonały motywator. Spojrzałam na własne ciało. Brak mi było krągłości, żebra miałam potwornie odstające, a dzieci ze slamsów drażniły się ze mną, że jest mi bliżej do żywego szkieletu niż całej reszcie biedaków. Zwykle nie miałam z tego korzyści, bo i napatoczeni klienci, żądni seksu, nigdy nie zwracali uwagi na wychudzone dziewczęta, ale teraz potraktowałam to jako plus. Może sobie poradzę. Gdybym rękę prześlizgnęła tutaj, a nogę włożyła w to wyżłobienie, podparła się łokciem…
- Spróbuję – powiedziałam do Toto. Za nami dało się słyszeć wołania i krzyki. Właśnie dokonano na kimś mordu, o czym uświadomił mnie świst katany i charakterystyczny odgłos ostrza, które wchodziło w ciało jak w masło. Myśląc o własnym bezpieczeństwie, wykonałam cały proces w zdwojonym tempie, w wyniku czego obdarłam sobie kolano i lewe przedramię.
Na końcu bolesny był upadek. Żadnych schodów, podestu – nic. To była zwykła dziura, którą ktoś musiał przeoczyć. Nie było dla mnie zdziwieniem, że znalazłam się w kanałach. Smród, wilgoć, która zdawała się osiadać mi na barkach, ciężkie powietrze i utytłane ściany. Podparłam się dłonią o ścianę i od razu pożałowałam tej decyzji, wyczuwając pod spodem coś mazistego.
- Świetnie. – Przyjrzałam się sobie. Światło dobiegało tylko z góry, resztę pochłaniała ciemność. – Teraz żaden mężczyzna na mnie nie spojrzy, Toto. Jak inaczej zdobędę pieniądze?
Przynajmniej żyjesz, powiedziała do mnie spojrzeniem ciemnym oczu.
- Co racja, to racja. Chociaż stracę na wartości.
Rozejrzałam się dookoła, ale nie mogłam ocenić zbyt dużo. Wszystko było absolutnie czarne, a im dalej się posuwałam, tym bardziej wolałam zawrócić i dostać się na zewnątrz. Jednak gdy ten plan przedstawił mi się w głowie, zrozumiałam, że ta dziura służyła tylko jako wejście. Potrzebowałabym drewnianych pudeł, by być aż tak wysoką i dosięgnąć wyrwy. Potem należałoby jeszcze pochlubić się wyrzeźbionymi mięśniami i siłą, z jaką dałoby radę podciągnąć masę ciała do góry i wykaraskać się z więzienia. Nie miałam żadnej z tych rzeczy, na co głośno zaklęłam.
Toto znów pokarała mnie spojrzeniem.
- Tak wiem, żyję! Wolę umrzeć tutaj, niż pozwolić się wykorzystać jakiemuś samurajowi.
Kapucynka pisnęła i pognała do przodu.
- Toto! Nie zostawiaj mnie!
Żołądek podszedł mi do gardła, gdy mrok po prostu wsiąknął ją do siebie i stracił sprzed moich oczu. Przerażona do szczętu, poszłam jej śladami, ale ostrożnie i powoli, z głupawą nadzieją, że skądś pojawi się światło. Ta część kanałów była nieużywana, co dało się poznać po owym braku oświetlenia, a także gruncie, strasznie maziowatym. Chciałabym natychmiast wskoczyć do wody i obmyć się z tego brudu. Nawykłam do jego nieszkodliwych ilości, ale w takim wydaniu potwornie mnie obrzydzał.  
- Toto! – nawoływałam.
Co więcej mogłam zrobić? Szłam więc po omacku, licząc na łud szczęścia, lecz i ono nie przychodziło. Byłam bliska płaczu po przetrwaniu następnych piętnastu minut, a nic nie wskazywało na to, że projektant sieci kanałów ustawił blisko mnie jakieś dodatkowe wyjście. Och, byłam stracona i jedyne, czym się motywowałam, to moja wieloletnia sztuka przetrwania. Byłam bezdomną dziewczynką spod mostu, nie mającą grosza przy duszy i przyjaciela, do którego normalni ludzie otwierali jadaczki i gadali, nakręceni jak pozytywka. Oprócz Toto nic cennego nie przecięło drogi mojego życia, a i tak przeszłam przez to wszystko, by stać tutaj i pokonywać te labirynty. Nie mogłam rezygnować z taką łatwością, zwłaszcza, że po raz enty uciekłam od niebezpieczeństwa, uratowałam się i wieloletnie życie w slamsach nauczyło mnie, że tu egoizm trzeba mieć wyćwiczony, a najmniejszy przejaw szczodrości i dobroci zostanie wykorzystany przeciwko tobie. Kiedyś dzieliłam się zdobyczami z dziećmi, później dałam im je wszystkie, bo obiecały zwrócić po poczęstunku ich matki. Koniec końców, zostałam bez niczego, a dzień później zwędzono mi pozostałe skarby.
Nauczyłam się być wstrętną egoistką, bo była to podstawowa zasada przetrwania. Świat stał się okrutny, cesarz spiskował, ludzie głodowali, walczyli o kromkę chleba jak dzikie zwierzęta, a przynajmniej taka była mentalność mojego życia. Wyobrażanie sobie życia osób, którym dobrze się powodzi było miłe, do czasu, gdy nie uświadamiano sobie, jak wielka przepaść nas od tego dzieliła.
Nauczono mnie też sprzedawać swoje ciało. Był to najłatwiejszy sposób na zarobek, ale też najbardziej niesmaczny. Odważyłam się na to dwukrotnie: pierwszy był zwykłą próbą, a drugi - dramatycznym aktem, który ocalił mnie przed dokuczliwym głodem. W obu przypadkach nie czerpałam z tego żadnych przyjemności, a mężczyźni najczęściej nie grzeszyli urodą, bym mogła jakkolwiek na tym skorzystać, poza zapłatą. Do tego nie byłam w tym dobra, a druga osoba bardzo się na mnie skarżyła, a nawet przeklęła, twierdząc, że czuł, jak moje kości wżynały się mu w skórę. Było to prawdopodobonie ze względu na konieczność tamtego zdarzenia. Gdybym się na to nie zdecydowała, zdechłabym pod mostem z głodu, a i tak mężczyzna nie zapłacił pokaźnej sumki i potrzebowałam dodatkowej pomocy. Na szczęście znalazłam nowy sposób na zarobek. Pokrywał się z poprzednią fuchą, był może mniej opłacalny, ale oszczędziłam dzięki temu wiele łez, smutków i potwornych snów, które dręczyły mnie po nocach. Przede wszystkim wiedziałam, że już nigdy nie doznam takiego bólu i teraz ze współczuciem pokazywałam nowym klientom drogę do dziewcząt, które się na to decydują. Tak. Ugaszczałam każdego, kto przestąpił progi dzielnicy na moim obszarze, gdzie znałam prawie wszystkich bezdomnych. Niektóre osoby żyły ze sprzedawania własnego ciała i przywyknęły do tego tak bardzo, że przestało nimi to wstrząsać, tak jak mną. Teraz po prostu wysuwałam palec tam, gdzie spała zdesperowana dziewczyna, a mężczyzna obok płacił mi groszami, szykując resztę gotówki za wynajem… ludzkiego ciała.
Oczami Sasuke
*wieczór*
Jeszcze jej dziś nie widziałem, a już miałem ochotę coś jej zrobić. Co mnie naszło, żeby powierzać jakiekolwiek zadanie kobiecie? Do tego blondynce?
- Gdzie ona jest? - warknąłem, wyczekująco wpatrując się pustkę.
- Nie wiem, ale ma jeszcze kilka minut, szefie - mruknął Suigetsu, a ja ponownie zacząłem patrolować okolicę.
- Zrobiłeś co ci kazałem? - spytałem od niechcenia, na co mój podwładny westchnął. Hoshigaki, chcesz mi coś powiedzieć?
- Tak, ale… - zaczął się plątać, a ja popatrzyłem na niego kątem oka.
- Ale?
- Znaczy się powiesiłem Penisu tak, jak prosiłeś. - Podrapał się po karku, a ja założyłem ręce na piersi.
- Ale? - powtórzyłem, unosząc jedną brew do góry.
- Gdy przyszedłem obok miejsca, które wyznaczyłeś już wcześniej, wisiał tam już jeden trup…
- Słucham? - Pochyliłem się w jego stronę, a on odsunął się lekko.
- Hehe - zaśmiał się sztucznie - inny samuraj również goły i ze znakiem Uchiha tylko z literą “I" na plecach wisiał powieszony, tylko że za tyłek…
- I co? - prychnąłem - może jeszcze nazywał się Shiri(jap. dupa)?  
- Trafił szef w dziesiątkę… - mruknął.
- Co?
- No miał przyklejoną do ramienia karteczkę ze słowem “Shiri”, więc sądzę, że to jego imię.
- My - bracia - mamy jednak podobne poczucie humoru - sarknąłem, opierając się o ścianę.
- Możliwe, ale jutro rozpęta się piekło. - Przełknął ślinę, a ja popatrzyłem na niego z litością.
- Bo co? Bo gość o imieniu Penisu został powieszony za jaja, a Shiri wetknięto pręt w dupę i powieszono obok? Szanujmy się.
- Ja szefa szanuję! - napuszył się, a mi zachciało się śmiać.
- To musi być piękny widok - rozmarzyłem się - trzeba było jeszcze jego krwią wylać most. Na pewno efekt artystyczny byłby o niebo lepszy.
- Aaa. - Skulił się - Tego też szefowi nie powiedziałem.
- Czego? - warknąłem.
- Bo połowa tego mostu to, hmmm… jak przyszedłem to już była czerwona, więc doszedłem do wniosku, że tą naszą też pokoloruję - mruknął i chyba przygotował się na cios.
- Suigetsu - powiedziałem chłodnym tonem - dostajesz premię.
- Naprawdę?! - krzyknął i wyskoczył do góry cały zadowolony.
- Tak, jeśli przyniesiesz mi dowód swojego dzieła.
- Oj - zmarkotniał - przyniosę, niech szef się nie martwi! - Zasalutował.
- To idź. Masz pół godziny - rzuciłem, szukając wzrokiem sylwetki blondynki.
- Tak jest! - krzyknął, znikając w czeluściach nocy.
- Idiota - skomentowałem, po czym bardziej schowałem się w mroku.
Widzę, że Itachi też nie marnuje czasu. Hmmm. Ciekawe co zrobi z faktem, iż na naszych terenach zaistniało coś takiego jak łapanka. Do tego dobór imion samurajów jest dość … żenujący, tak sądzę. Jak można tak skrzywdzić swoje dziecko?
- Witaj. - Ino pojawiła się obok mnie. Poznałem ją po głosie, gdyż jej twarz ukryta była pod kapturem płaszcza.
- Nareszcie - mruknąłem, jeszcze raz sprawdzając, czy nikt nas nie obserwował.
- Nareszcie? Kultury trochę - prychnęła, a ja miałem ochotę wgnieść ją w ziemię. Co za irytująca kobieta.
- Kultury? Zabawna jesteś.
- Słuchaj…
- Nie - przerwałem jej - to ja zacznę - warknąłem, natychmiast wyciągając katanę, aby przyłożyć ją do szyi dziewczyny.
- Sasuke! - wrzasnęła spanikowana.
- Milcz - syknąłem i popatrzyłem w jej oczy przepełnione strachem. - Wyjaśnij mi, jakim cudem nie wiedziałaś o czymś takim, jak łapanka? - Przyparłem ją mocniej do ściany, a ona odwróciła głowę. Co, Yamanaka? Nie potrafisz spojrzeć mi w twarz?
- Nikt nie wiedział - powiedziała z trudem, a ja się zaśmiałem.
- Nikt, powiadasz? - Popatrzyłem w niebo. - Jak przykro. - Zainicjowałem zamach, a ona krzyknęła:
- Poczekaj!
- Bo? - Odwróciła się powoli w moją stronę.
- Mam bardzo ważne informacje - wydusiła.
- Ważniejsze niż łapanka w całych slamsach?
Byłem wściekły. Mina Maika nie dawała mi spokoju, a i wrzaski proszące o wolność Anko nie opuszczały mnie na krok. Nie wiem, skąd wezbrała się we mnie taka sentymentalność, ale nie mogłem przestać o tym myśleć. Szczególnie o chłopaku, który został lojalny do końca, a umrze jak śmieć w jednym z wielu cesarskich więzień.
- Tak - odparła, a ja ją puściłem. Ino potarła szyję rękoma, patrząc na mnie lekko oskarżycielskim wzrokiem. Gdyby nie była blondynką bardzo możliwe, że skończylibyśmy w łóżku, ale cóż. Nie lubię kolorów.
- Więc słucham. - Przewróciłem oczami.
- Jutro o dwudziestej przez odcinek rzeki między wami, a dzielnicą Itachiego będzie przepływał statek z zaopatrzeniem. Broń, jedzenie, ubrania.
- Coś nie chce mi się w to wierzyć - mruknąłem.
- Dlaczego? - jęknęła, nerwowo rozglądając się na boki.
- Madara przepuści statek pełen potrzebnych i mi, i Itachiemu rzeczy przed naszym nosem? - Popatrzyłem na nią z powątpieniem. - Nie jest aż taki głupi.
- To nie jest pomysł Madary, on jutro rano opuszcza Konohę - mruknęła, nadal będąc bardzo niespokojna, po czym łaskawie skierowała na mnie swój wzrok.
- W takim razie czyj?
- Nejiego - odparła, bawiąc się dłońmi.
- A jaki ma w tym niby interes?
- Wiedział, że jestem twoim szpiegiem. - Zesztywniałem. - Przyszedł do mnie wieczorem, gdy byłam sama w komnacie i powiedział, że nie wszyscy żyjący w zamku są za cesarzem. - W tym momencie stałem się bardziej podejrzliwy niż wcześniej. Coś mi tu śmierdzi. - To tak jakby propozycja współpracy.
- Gdzie są tu jego korzyści?
- Są ludzie, którzy chcą sojuszu twojego z Itachim i wojny domowej - powiedziała szeptem, jakby będąc pewną, że ktoś nas podsłuchiwał.
- Doprawdy? - parsknąłem. - I co? I Itachi też wie o tym transporcie, tak? - Zaśmiałem się. - Sądzisz, że pokojowo po połowie podzielimy się łupami, podamy sobie ręce i odejdziemy każdy w swoją stronę? Dobry żart, dobry. - Pokiwałem kpiąco głową.
- Nie - syknęła nagle oburzona - Itachi o niczym nie wie. Neji powiedział, że mam przekazać to tylko tobie. Shikamaru nie wie wszystkiego - odetchnąłem. Niby blondynka, a na coś się jednak przydaje.
- Jakieś dowody, które potwierdzą twoje słowa?
- Zobaczysz, że jutro to ty napadniesz na statek, a Itachi będzie dopiero zbierał ludzi - powiedziała, postępując krok do przodu. Ino, czyżby nagle obudziła się w tobie odwaga?
- A nie mogłaś poinformować mnie o tym wcześniej? - warknąłem - Sądzisz, że w jeden dzień uda mi się sformułować oddziały i ułożyć plan odbicia transportu?
- Yyy… - Jej oczy ponownie poszerzyły się ze strachu.
- Masz rację, uda mi się. - Zapatrzyłem się w niebo, a ona odetchnęła. - Co nie zmienia faktu, że mogłaś mi to wszystko ułatwić.
- Gomen.
- Aargh! - Natychmiast przyjąłem pozycję walki, odwracając się w stronę z której nadleciał krzyk.
- Spokojnie szefie, to tylko ja! - Suigetsu stał na dachu opuszczonego budynku, ciągnąc … coś.
- Co ty tam do cholery robisz? - syknąłem, gdyż strasznie hałasował.
- Ułatwiam nam życie - mruknął, zrzucając jakieś truchło na ziemię.
- Tłumacz się - syknąłem, podchodząc do martwego ciała.
- Podsłuchiwał. - Wzruszył ramionami i zeskoczył na ziemię.
- To już drugi cesarski trup dzisiaj - powiedziałem z niesmakiem.
- Drugi? - Ino głośno wzięła powietrze.
- Ustalmy sobie coś, okej? - Pokiwała głową. - Nie słyszałaś tego. - Uśmiechnąłem się złowrogo, po czym ponownie spojrzałem na trupa. Miał przyszytą na ramieniu blaszkę z imieniem. Co jest? - Ino? Chodź tutaj - mruknąłem, a ona posłusznie, lecz z obrzydzeniem na twarzy podeszła bliżej.
- Och! - westchnęła odwracając wzrok.
- Co? - Zmarszczyłem brwi. - Trupa nie widziałaś?
- To po prostu mój znajomy. - Zacisnęła pięści.
- Hado (jap. twardy)? - zakpiłem.
- To nie ich wina, że mają takie idiotyczne pseudonimy - prychnęła.
- A niby czyja? - spytał Suigetsu, patrząc się na trupa śmiejącymi się oczyma.
- Gai wprowadził obowiązek nowych imion, po czym sam je nadał… - zaśmiała się lekko do siebie. Już nie rozpacza po znajomym? Kobiety… - Największy idiota i najsłabszy samuraj w całej Konosze został obdarowany imieniem Penisu! - Zaczęła się śmiać. - Czujecie?!  Penisu!
I  w tym momencie moje ego zostało nadszarpinięte. Wiedziałem, że za łatwo poszło. Ale żeby od razu była to największa cipa w mieście? Ech. Ciężkie jest to bycie człowiekiem zajebistym.
Oczami Saku(r)wy
Koniec końców udało mi się wyjść z tego kanału i dziękowałam Toto za to, że zrządzeniem losu odszukała dla mnie to wejście. Co tam ciasnota i odór! W sercu zapłonęła mi nowa nadzieja, a głód doskwierał mi już od dawna, jeżeli nie przez cały czas. Wreszcie miałam szansę, by go uciszyć - na dłużej. Rozłożyłam się pod mostem i przekalkulowałam zebrane podczas dzisiejszej tułaczki informacje. Dostawa: jedzenie - żołądek cieszył się razem ze mną, bo skurczył się na samą tę myśl. Zrobiłam ze skrawka koca leżankę, rozparłam się i pozwoliłam Toto skulić się na moim brzuchu. Teraz wystarczyło poczekać, bo choć godzina przyjazdu była mi nieznana, rejestrowałam rzekę dniami i nocami, a stąd miałam doskonałą widoczność. Nie wiedziałam tylko czy od teraz powinnam być w gotowości, czy jeszcze nie nadeszła na to pora.
Odruchowo zerkałam co chwilę w stronę, z której płynął prąd rzeki, patrzyłam też, jak zachowują się inni mieszkańcy slamsów i włóczędzy, ale nie było cienia szans, by któryś z nich wiedział o statku. Mi udało się zdobyć tę wiedzę przypadkowo, dzięki Toto. Reszta żyła w nieświadomości, więc w razie pojawienia się transportu przeważam nad wszystkimi innymi. A ci z pewnością rzucą się tam, jak na chleb. Chociaż z drugiej strony mało kto pomyśli, że w pudłach, oprócz częściej przewożonej broni, znajdzie się i jedzenie.
Nagle dostrzegłam coś dziwnego. Na moście nieopodal przemieszczały się ludzkie sylwetki, niestety z tej odległości nie byłam w stanie określić niczego konkretnego. Było ich całkiem sporo i właśnie to było klarownym znakiem, że naprawdę niedługo coś się wydarzy.
Coś…
Przypłynie statek.
Obserwowałam ich baczniej, ale mimo iż postaci przybywało, po dotarciu na most zamierały w bezruchu. Albo były w gotowości, w którą i ja musiałam się zaopatrzyć, albo ponad przeciętna ekscytacja wywoływała omamy. W każdym razie strąciłam z siebie Toto i uzbroiłam się w tanto. Była to moja jedyna broń, znaleziona przypadkiem na ulicach miasta. Chroniłam ją za wszelką cenę i kryłam przed współmieszkańcami, którzy w większości przypadków okazywali się zwykłymi złodziejaszkami.
Czasami sądziłam, że totalitarny system w centrum Konohy był o niebo lepszy od anarchii, panującej w slamsach. Tam przynajmniej można było zaskarżyć kogoś o kradzież. Ja musiałam rozwiązywać te problemy samodzielnie.
Wytężyłam wzrok, bo miałam dziwne wrażenie, że jeżeli odwrócę go na ułamek sekundy, te osoby z mostu znikną. Wtedy postać stojąca pośrodku szeregu wzniosła dłoń do góry. Nie musiałam długo myśleć, by wiedzieć co oznaczał ten gest.
Sygnał przygotowujący.
- Idziemy - rzuciłam do Toto, która była lekko zdezorientowana moim zachowaniem. Jasne, ludzie zawsze byli o krok do przodu od zwierząt. Toto była pożyteczna przy szukaniu dobrych kryjówek, a teraz po prostu ruszyłam do walki. Może daleko mi było do najsilniejszych oddziałów ze slumsów, ale moje tanto dawało mi poczucie bezpieczeństwa.  
Puściłam się pędem przed siebie, chowając pod osłoną drugiego mostu. Dopiero wtedy na horyzoncie ujrzałam zarys płynącego tutaj statku - nadziei wielu tutejszych biedaków. Owszem, zwykle dzielono zdobycze oddziałów między wszystkimi, ale było to robione szczodrze, więc nikt nie był do końca usatysfakcjonowany ilością. Wolałam ukraść coś na własną rękę i pozbyć się wiecznego uczucia głodu.
Szeregi slamsów zza rzeki ustawiły się już wzdłuż mostu, a ja stwierdziłam, że najmądrzej będzie przeczekać przy brzegu, aż wszyscy panowie wyskoczą. Miałam też nadzieję, że nikt na ostatnią chwilę do nich nie dołączy, bo wtedy nie miałabym cienia szans na pozostanie niewidoczną. Ci ważniejsi i lepiej wytrenowani do walk z naszych obszarów zwykle uwielbiali rządzić nami wszystkimi. Traktowano ich jak pseudo-cesarzów, od których w ponurej rzeczywistości dzieliła ich olbrzymia przepaść.
Toto pociągnęła mnie za nogawkę.
- Nie, nie mam żadnego planu - odpowiedziałam. - Chcę tylko coś zjeść, jasne?
Nagle jeden członek rzędu cofnął się nieznacznie i gdybym w porę nie zareagowała, zobaczyłby mnie. Oba mosty zrobione były z kamienia: przeżyły już swoje i były pogryzione przez ząb czasu, niemniej porastająca je latorośl, sprawiała, że każdy wyglądał zjawiskowo. Dziękowałam też projektantowi, który wymyślił sobie, że postawi przy wejściu na most statuę samuraja z naszych krajowych armii. To właśnie ona okazała się niezawodna w ucieczce przed parą czujnych oczu.
- Gotowa? - Zerknęłam na Toto. Statek był już coraz bliżej. Mężczyzna ze środka dał znak pozostałym, a ci rozeszli się na całą długość mostu jak karaluchy. Zauważyłam, że dwoje ludzi przy końcach sznura patrolowali, czy żaden cywil ze slamsów nie próbuje w tym momencie przejść mostem na drugą stronę rzeki. Liczyłam, że brali udział w napadzie i nie zabawią tu długo. W innym razie ciężko będzie mi zdążyć wskoczyć na pokład.
Mężczyzna z dziwnym stworem, który pełzał mu po barku, gwizdnął przygotowowaczo i napiął wszystkie mięśnie. Transport był w doskonałej pozycji. Aż przygryzłam sobie paznokieć, nie rozumiejąc, czemu tak długo zwleka.
Wreszcie się doczekałam:
- Teraz! - zakrzyknął i już więcej go nie zobaczyłam.
Jego ludzie kolejno zaczęli zeskakiwać, a kamień spadł mi z serca, widząc, że i patrolujący szykują się do tego samego. Raz po raz rozchodził się głośny skrzyp: slamsi lądowali na pokładzie, wobec czego i ja czym prędzej wbiegłam na most. Przez chwilę kuł mnie strach. Nie zrobię tego! - słyszałam w głowie.
Toto jednak przyszła mi z pomocą, podskakując w miejscu przez dreszczyk emocji. Mogłabym wykorzystać do tego drugi most, byłabym spokojniejsza, ale tam z kolei czaili się ludzie z mojej strony rzeki, a oni byli z reguły bardziej uważni. Poczekałam aż małpa wespnie mi się na bark i chwilę później odliczyłam w myślach do trzech.
Gdy wzbiłam się do góry, doszły mnie pierwsze krzyki zabijanych pracowników statku. Drewniane pudła niszczono, jeden za drugim i może, gdybym była w stanie, cofnęłabym czas i uciekła z mostu.
Ale było już za późno.
Wylądowałam na roztrzaskanym pudle. Już przy pierwszym styku z pokładem poczułam ból: kilka drzazg wbiło mi się w nogi, ale podniosłam się, przepędzana toczącą się dookoła walką. Wokół pasa miałam zawsze przywiązany lniany woreczek, taką prowizoryczną sakiewkę. Wyciągnąłem ją, na wpół zgięta, lawirując między towarami.
Doszło do eksplozji. Podmuch przewrócił mnie, a przecinające powietrze ostrze otworzyło następne pudło. Pech chciał (a może i szczęście), że członek slamsów, któremu udało się to zrobić, został zatrzymany.
Podczas gdy chłopaki ze slamsów wypruwali sobie żyły w walce, ja chytrze krążyłam wokół zniszczonego pakunku. Wypłynęło stamtąd mnóstwo słoików z marynatami. Z dumnym uśmiechem zaczęłam zagarniać je wszystkie do woreczka. Toto skakała wokół mnie, popiskując.
Ogólnie rzecz biorąc, pokład był pełen ludzi, dudnień ich pośpiesznych kroków, a także punktów, w których ktoś rozpętał pożar. Robiło się coraz goręcej i nie była to sprawka ognia. Wielu więcej ludzi rozkładano na łopatki, oddziały krzyczały, by się przegrupować, kalkulowały straty, ale przede wszystkim walczyły. Byli też tacy jak ja, szczwane, malutkie, ludziki, które plądrowały pudła. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, nieprawdaż?
Nagle zapadła przejmująca cisza.
- O nie - stęknął jeden pracownik nieopodal, a wzrok skierowany miał ku górze. Jeszcze zanim przeniosłam tam spojrzenie, wiedziałam, że do gry wejdą niebawem slamsy z mojej strony rzeki.
I tak właśnie się stało.
Oho, to nie była już moja bajka. Jeden oddział dałam radę w stanie zmylić, ale dwa, nienawidzące się części slamsmów, zostawiały po sobie coś więcej niż pobojowisko. Włożyłam do worka jeszcze dwie siatki dojrzałych owoców i uciekłam, żeby znaleźć dla siebie schronienie. Ognia było zbyt wiele. W każdej chwili groziła statkowi kolejna eksplozja, a tego nie dałby rady już znieść i po prostu by zatonął.
- Toto, szukaj! - krzyknęłam do małpki, która z piskiem ruszyła w drogę. Pobiegłam za nią, rozglądając się. Dwójka mężczyzn walczyła za sobą na środku pokładu, obok nadbudówki. Pierwszego pamiętałam z mostu, drugim był Itachi - prekursor slamsów, w których mieszkałam. Ach! Domyśliłam się już, że jest to starcie przywódców odmiennych szeregów, a tym pierwszym musiał być zepewne młodszy brat Itachiego z Nezumi no Kuso. Każdy z nich chciał zagarnąć łup dla siebie, lecz cicho liczyłam, że bój wygra ten z jaszczurką.
Małpka wskoczyła na jedną ze skrzyń.
- To nie jest dobry pomysł - prychnęłam. - Nie widziałaś, jak je rozwalają?
Uparła się. Tupała nogą o niedomknięte wieczko, więc z ciekawości zajrzałam do środka. Jedzonko miałam, a środek pełen był od kosztownych błyskotek. Może i marynat było nie dużo, ale za takie śliczności postawię sobie pałac. Chciwie sięgnęłam po parę diamentów, ale Toto pacnęła mnie w głowę.
- Hej!
Wskakuj tam, mówiła jej mina.
Z westchnięciem zrobiłam sobie miejsce. Pożary wybuchały bliżej dzioba statku, a ja schowałam się bezpiecznie nieopodal rufy. Z trudem umościłam się wewnątrz skrzyni, ale zakrywając górę wieczkiem poczułam się wreszcie bezpieczna i spełniona. Łup był, nie musiałam zbytnio się wysilać, a będę solidnie najadać się przynajmniej przez tydzień.
Siedziałam tam rozmawiając z Toto na migi.
I byłam w miarę spokojna, dopóki nie usłyszałam męskich głosów i kroków: sprężystych i stawianych spokojnie, a więc nie podlegających żadnej walce. Coś obok mnie gruchnęło i znów rozległ się trzask łamanego drewna.
Ledwie zdusiłam pisk.
I co teraz?! - zwróciłam się dramatycznie do Toto, robiąc specjalną minę.
Jej wzruszenie ramionami wcale mi nie pomogło.


Oczami Sasuke
- Wszyscy na pozycjach? – szepnąłem do Kakashiego, który skontrolował stan moich ludzi, po czym kiwnął twierdząco głową.
Również rozejrzałem się dookoła, czując lekki dreszczyk emocji. Pogładziłem rękojeść mojej katany, czekając skoncentrowany na odpowiedni moment. Statek był coraz bliżej mostu, a moja ekscytacja rosła z sekundy na sekundę. Miałem jednak wrażenie, że ten atak nie wypali, co zdarzało się doprawy rzadko.
Księżyc już dawno pojawił się na niebie, oświetlając tylko troszkę nasze sylwetki, lecz starczyło to, aby cienie rozpoczęły swój taniec. Odwróciłem wzrok od nieba i dostrzegłem poruszenie w moich oddziałach, na co podniosłem rękę do góry i machnąłem nią delikatnie do przodu.
Dokładnie według planu zaczęliśmy rozmieszczać się na odpowiednich miejscach na moście. Kolejny chwilowo był pusty, a bandy Itachiego nigdzie nie było jeszcze widać, lecz miałem pewność, że niedługo się to zmieni.
Naruto poruszył się na mojej szyi, lekko zdenerwowany.
- No. Czas się zabawić – szepnąłem pod nosem, skradając się na swoją pozycję.
Wszystko odbywało się bardzo cicho. Ostrożności nigdy za wiele, a szczególnie w naszych realiach, które nie zaliczały się do przepełnionej spokojem idylli. Zmarszczyłem brwi, czując, że coś było nie tak.
Do tej pory wszystko szło według ustalonego porządku, lecz coś mnie trapiło. Poprawiłem swoją wypłowiałą koszulę i wyjąłem z pochwy miecz. Statek już prawie całkowicie podpłynął pod most, na co napiąłem wszystkie mięśnie, gotowy do skoku.
Wokół nas panowała cisza. Po dwóch stronach rzeki nie było żywego ducha. Po mojej części było to celowe działanie, aby mieć chociaż minimalny efekt zaskoczenia, z kolei po stronie mojego brata to norma, że ludzie nieczęsto wychodzili na dwór. Westchnąłem i gwizdnąłem cicho i krótko. Zwróciłem na siebie uwagę, po czym wstałem, gdy statek był już idealnie pod mostem.
- Teraz! – krzyknąłem, pierwszy zeskakując w dół.
Wylądowałem na jednym z wielu drewnianych pudeł i już sekundę później usłyszałem odgłosy uderzeń butów o inne powierzchnie.
Na statku wywołaliśmy zamieszanie. Mimo, że transportowiec był spory, mało ludzi przydzielono do jego obrony. Rozpoczęły się pierwsze krzyki rannych pracowników, a ja rozejrzałem się dookoła, nie ruszając się z miejsca, jedynie dumnie obserwując poczynania moich ludzi.
- Sasuke, chodź! – krzyknął Suigetsu, wkładając miecz w brzuch wroga niczym w masło. Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc pierwsze oznaki paniki ludzi na brzegu, którzy ośmielili się złamać mój zakaz i wyjść. Teraz, to już w sumie… Zróbcie hałas.
Zeskoczyłem na pokład unosząc miecz na głowę, przez co mój pierwszy przeciwnik nie zdążył się nawet obronić. Statek nieprzerwanie płynął, zbliżając się do drugiego mostu, a ja lawirowałem między wojownikami, tnąc kataną w najmniej spodziewanych momentach. W walce czułem się panem sytuacji. Miałem kontrolę nad swoim ciałem i czerpałem z tego przyjemność, dokładnie jak w tej chwili.
- Szybciej, szybciej! – Męski głos dotarł do moich uszu, a spod pokładu zaczęło wychodzić wsparcie. No, proszę. A jednak będę miał okazję się zabawić.
- Przegrupować się! – krzyknąłem, a moi ludzie poczęli się cofać w moją stronę. Dokładnie to samo zrobili przeciwnicy, przez co statek podzielił się na dwie części.
- Oddział rabunkowy ma zacząć działać – powiedziałem do Juugo, który dał sygnał, aby łodzie pozostawione na brzegu wpłynęły na rzekę. Czujnie obserwowałem wrogów i skierowałem swój wzrok na Hatake.
- Ilu straciliśmy?
- Na razie nikogo – odparł.
- Wyśmienicie – mruknąłem.
- Odejdźcie, a pozwolimy wam żyć! – Wysoki mężczyzna wystąpił z szeregów wroga. Popatrzyłem na niego kpiąco, unosząc broń do góry.
- Do ataku! – Pierwszy rzuciłem się do przodu, nacierając na ich dowódcę. Moi ludzie poszli za mną, znajdując po chwili swoje własne ofiary.
Skrzyżowałem miecz z napastnikiem, czemu towarzyszył głośny dźwięk. Rozluźniłem lekko rękę, przenosząc ciężar ciała na jedną stronę, przez co mężczyzna masą swojego ciała został pociągnięty do przodu. Przeskoczyłem na nogach i korzystając z jego niestabilności, kopnąłem kolanem w brzuch, po czym odskoczyłem w bok. On odruchowo zgiął się, a ja zamachnąłem się kataną. Wróg w ostatniej chwili zblokował moje uderzenie, lecz nie przypuszczał, że tego właśnie oczekiwałem. Tym ruchem odsłonił swoje nerki, na które polowałem. Zostawiając miecz w jednej dłoni, drugą zacisnąwszy w pięść, uderzyłem do pod żebra. Ten ponownie przygiął się, a wtedy definitywnie wbiłem mu katanę w brzuch.
- Pierwszy! – krzyknął Juugo, gdy pierwsza załadowana łódka ruszyła ku brzegowi.
Otarłem pot z czoła, rozglądając się dookoła.
- Wy! Bezbożnicy! – Z furią natarł na mnie zakrwawiony mężczyzna. Zszedłem z linii jego ataku, podkładając mu nogę. On runął jak długi na ziemię, a ja wbiłem katanę w jego lewą pierś.
- Sasuke! – Odwróciłem się do Suigetsu. – Itachi!
Spojrzałem na drugi most, a moja wściekłość eksplodowała. Kurwa, wiedziałem.
- Drugi!
- Juugo, z tyłu! – krzyknął Hozuki, biegnąc w jego stronę. Płowowłosy uchylił się, a ten ruch uratował mu życie. Wycofałem się lekko, korzystając z chwili, że nikt nie zwracał na mnie uwagi i rozwaliłem wieko jednego pudła, w którym znajdowała się … broń!
- Kakashi! Ta! – Wskazałem na wymarzoną skrzyneczkę, a on zabił kunaiem swojego przeciwnika i gwizdnął, zrzeszając swój oddział.
Spojrzałem w górę, gdzie na murze mostu stał mój brat. Jego włosy powiewały na wietrze, a on sam stojąc na granicy ciemnego nieba, prawdopodobnie u wielu ludzi wywoływał strach.
- Trzecia!
Zapatrzyłem się na niego i dobrze wiedziałem, że on również przypatrywał się mnie. Zacisnąłem pięści i szczęki, gdy tylko przypomniałem sobie, co zrobiła mi rodzina z nim włącznie.
Obok niego po chwili pojawili się jego ludzie, a mi na myśl przyszło określenie „armia śmierci”.  Prychnąłem. Gówno prawda.
- Czwarta!
Mieszkańcy slamsów przypatrywali nam się z brzegu, a ja zmrużyłem oczy.
I wtedy Itachi skoczył.
- Szybciej! – krzyknąłem. Oddział mojego brata skoczył za swoim przywódcą, lecz nigdzie nie widziałem łodzi, które odprowadzałyby łup. Czyli chciał jedynie udaremnić mi atak. A to skurwysyn.
- Piąta!
- Przegrupować się! – wrzasnąłem na tyle głośno, aby wszyscy mnie usłyszeli. Manewr ponownie został wykonany, a ja spojrzałem na Itachiego, który skinął na mnie głową.
Pognałem wprost na brata, który już czekał na moje uderzenie. Nasi ludzie stanęli ze sobą do walki, osłaniając miejsce przenoszenia pudeł na łódki.
Nasze klingi zderzyły się, a my jednocześnie odskoczyliśmy od siebie. Wszyscy walczyli wokół nas, bo nikt nie miał czelności nam przeszkodzić. Chodziliśmy po kole na ugiętych nogach. Patrzyłem beznamiętnie w oczy mojego brata, które z resztą nie były mi dłużne.
Zrobiłem wypad w przód, który Itachi od razu sparował, wyprowadzając kontratak. Uchyliłem się, unikając ciosu, aby w ułamku sekundy wykonać swój. Taka wymiana uderzeń trwała dobre kilkanaście sekund. Żaden z nas nie chciał odpuścić.
Nagle doszedł mnie swąd spalenizny i zorientowałem się, że statek zaczął płonąć i to całkiem niedaleko nas.
- Szósta!
Podkręciłem tempo, uderzając szybciej, mocniej i pewniej. Brat dotrzymywał mi kroku, aż nasze miecze ponownie skrzyżowały się, a od twarzy Itachiego dzieliły mnie centymetry.
- Czego tu chcesz? – warknąłem. – Łup jest mój.
- Ma być niczyi – odparł, robiąc krok do przodu, na co mocno zaparłem się nogami o podłoże.
- Nie pierdol – syknąłem, odskakując w bok, gdy jedna ze skrzyń wybuchła. Rzuciłem się na ziemię, przyciskając głowę do podłogi. Ogień szybko zajął się drewnem, a ja wstałem szukając wśród dymu sylwetki brata.
- Plan B! – krzyknął Kakashi. Zakląłem. Jeśli zdecydował się na ten krok, to znaczy, że co najmniej ośmiu moich wojowników poległo, a statek musiał zacząć tonąć. Cholera!
Na pokładzie zapanował chaos. Nasi ludzie pomieszali się, a niektórzy nawet biegali w popłochu. Dym przysłonił nam widoczność, przy okazji przeszkadzając w swobodnym oddychaniu. Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem Utakatę, który czołgał się w stronę, gdzie były nasze łodzie. Szybko podbiegłem do niego i złapałem pod pachami, podnosząc do góry.
- Zostaw – jęknął, a z jego ust polała się strużka krwi.
- Sasuke! – Kakashi razem z Suigetsu i Jugo stali na burcie, kontrując ataki przeciwników, którzy mieli jeszcze odwagę walczyć. Cała reszta wycofała się zapewne z rozkazu mojego brata, który również dostrzegł,  że jeśli zostaniemy tu dłużej, to albo się zaczadzimy, albo utoniemy.
Zarzuciłem rękę Mirayi  na szyję i zacząłem ciągnąć go w stronę kompanów.
- Weź go – rzuciłem do Suigetsu, który odebrał ode mnie chłopaka. – Płyńcie. – Odwróciłem się w przeciwną stronę, chcąc wrócić na statek.
- Co ty robisz?! Oszalałeś?! – krzyczał za mną Hozuki, lecz zignorowałem jego wołania, biegnąc. Drewno trzeszczało, a ogień bezwzględnie trawił wszystko, co było drewniane. BUM! Kolejny wybuch przeciął powietrze, gdy pozbawiłem życia jednego z ludzi Itachiego, który już ledwo stał na nogach.
- Masz satysfakcję z kopania leżącego? – Mój brat wyszedł z płomieni, a jego katana zalśniła złowrogo. Była dokładnie taka sama, jak moja - część rodzinnego spadku.
- Haniebną, ale zawsze – odparłem, a większość pokładu zaczęła się zapadać. Złapałem się liny, która jeszcze nie spłonęła i tylko dzięki temu udało mi się utrzymać w pionie.
- Jeszcze się spotkamy! – krzyknął Itachi przez ramię.
Zacząłem kasłać, gdy do moich płuc dostał się dym.
- Oby po raz ostatni – warknąłem, zmuszony do powrotu. Myślałem, że uda mi się jeszcze kogoś zabić nie narażając się, ale nie miałem zamiaru ryzykować życiem dla kilku dodatkowych trupów.
Rzuciłem się biegiem w stronę, gdzie przed chwilą stał Suigetsu. Rozejrzałem się, lecz dym przysłonił mi widoczność, więc skoczyłem na oślep. Zamiast znaleźć się w wodzie wylądowałem jednak cudem na skrzyni. Przez chwilę z powodu upadku zabrakło mi powietrza, więc przewróciłem się na bok.
- Szybciej, szybciej! – krzyczał Suigetsu do wioślarzy. Podniosłem się do siadu i spojrzałem na statek.
Widok zapierał dech w piersiach. Transportowiec płonął na łunie granatowego nieba, a wybuchy jedynie wzniecały ogień, plując w powietrze resztkami cennych przedmiotów.
- Ile mamy? – sapnąłem, z trudem odwracając się do Hozukiego. Kuso, moja ręka…
- Sześć pełnych łodzi – odparł, zagryzając wargę. – Cztery są już wypakowane i ogrodzone na lądzie. Piąta i my jeszcze płyniemy. Jedynie na brzegu zrobiło się zamieszanie.
- Dlaczego? – warknąłem, przecierając zdrową ręką twarz.
- Ludność rzuciła się na towar – syknął.
- W takim razie czas na „manewr ostateczny” – rzuciłem, wstając. Musiałem przytrzymać się skrzyni, aby nie upaść.
- Już to zrobiłem. – Machnął dłonią. – Posiłki lądowe przybyły. Odgradzają skrzynie, aby reszta mogła wziąć swoją część i przetransportować do kwatery.
- Ilu straciliśmy?
- Dziesięciu. – Zacisnął pięść. – W tym Mashiego.
- Kurwa – przekląłem. Zginął mi ważny goniec. – Co jest? – mruknąłem, gdy skrzynia na której się opierałem, zaczęła się trząść. Spojrzałem na Suigetsu, który tylko wzruszył ramionami. Odsunąłem się i lekko uchyliłem wieko skrzyni. Nic stamtąd nie wyleciało, więc otworzyłem je na oścież.
Zastygłem w bezruchu, tak samo jak właścicielka przepięknych, zielonych oczu, wpatrująca się we mnie z przestrachem.
***
Ohayo!
Z tej strony Shee, gdyż Akemii podbija swe wiejskie tereny i jest chwilowo niedostępna.
Rozdział pisało nam sę z niemałym trudem, lecz mamy nadzieję, że udało nam się jakoś wybrnąć z ciężkiej sytuacji i notka była godna straconego czasu, jaki poświęciliście, aby ją przeczytać. 
Następna narracja należy do Riny i Black Cloud, którym życzymy powodzenia ;)
Bywajcie!